Ulicę wypełniał karnawał chaosu, kakofonia wrzasków i kolorów. Flagami machano jak sztandarami bojowymi – czerwone, niebieskie, wszystkie przesiąknięte potem desperatów. Powietrze gęste od zapachu gniewu i taniej wody kolońskiej, takiej, co zostaje na skórze, kiedy już dawno uciekłeś z tego piekła. Stałem w samym środku, z telefonem w ręku, próbując złapać ten obłęd. Facet w wyblakłym garniturze darł się przez megafon, jego słowa ginęły w hałasie, a obok kobieta malowała sobie twarz hasłami, oczy miała dzikie jak u prorokini na haju. To nie był wiec – to był cyrk, a klauni przejęli ster.Przeciskałem się przez tłum, unikając łokci i transparentów, szukając jakiejś iskierki sensu w tym szaleństwie. Ale sens? Ha! To towar luksusowy, na który nas już nie stać. Nie w tym świecie, nie w tym systemie, który sami sobie zbudowaliśmy, a teraz nie możemy go ogarnąć. To jak maszyna – wielka, toporna, obojętna – miele sobie w najlepsze, a my, jak mrówki, biegamy wokoło, modląc się, żeby nas nie rozgniotła. Stworzyliśmy ją, żeby nam służyła, żeby ogarnęła ten bajzel ludzkiego życia, ale w którymś momencie coś się spieprzyło. Teraz to my służymy jej, karmimy ją swoim czasem, energią, duszami, a w zamian dostajemy sterty papierów i puste obietnice.Tydzień temu wlazłem do jednej z jej świątyń – urząd, jarzeniówki migotały jak umierająca gwiazda, powietrze śmierdziało rezygnacją. Przyszedłem po pieczątkę, mały znaczek, który mówi: „Tak, Krzysztof, istniejesz. Możesz oddychać jeszcze rok”. Trzy godziny czekałem, w tłumie twarzy pustych jak ściany, każdy z nas sprowadzony do numerka w nieskończonej kolejce. Urzędniczka spojrzała na mnie martwymi oczami, przybiła stempel i odesłała mnie w cholerę. Wyszedłem jak po zderzeniu w zwolnionym tempie – poobijany, zdezorientowany i zastanawiając się, dlaczego, do diabła, to znosimy.I tu leży paradoks, nie? Zbudowaliśmy ten system, żeby nam ułatwiał życie, dawał porządek, a teraz to tłusty potwór, który żre naszą wolność. Głosujemy na zmiany, wybieramy nowe mordy z błyszczącymi hasłami, ale maszyna miele dalej, gwiżdżąc na nasze błagania. Politycy obiecują gwiazdy z nieba, a dają garść pyłu. Są jak handlarze używanymi furami – wciskają ci marzenia, które rozpadają się, zanim wyjedziesz z placu. A my? Kupujemy dalej, wciąż łudząc się, że tym razem – tym razem – będzie inaczej.Ale nie jest inaczej. To ta sama stara piosenka, tylko rytm się zmienił. Te szybkie polityczne zmiany ostatnich miesięcy? To jak przestawianie leżaków na Titanicu. Jasne, populiści drą mordy coraz głośniej, establishment poci się jak świnia, cały okręt się przechyla, ale i tak walniemy w górę lodową. System ma w dupie, kto trzyma ster – chce tylko kręcić się dalej. A my, mali ludzie, trybiki w zębatkach, zastanawiamy się: jak daliśmy się tak załatwić?Może dlatego, że jesteśmy uzależnieni od złudzenia kontroli. Wmawiamy sobie, że jak mocniej zagłosujemy, głośniej zaprotestujemy albo ostrzej zatweetujemy, to ujarzmimy tę bestię. Ale prawda jest taka, że maszyna ma już własny rozpęd. Za duża, za zakorzeniona, a my tylko pasażerowie na gapę. Jednostka? Ha! Jednostka to żart w tej kosmicznej komedii. Myślisz, że się liczysz? Powiedz to urzędasowi, który trzyma twoje życie w gumowej pieczątce. Powiedz to politykowi, który zapomina twoje imię, gdy tylko zamkną lokale wyborcze.A jednak walczymy. Wciąż przychodzimy na wiece, machamy flagami, wierzymy, że jakoś, kiedyś, odzyskamy, co nasze. To absurd, serio. Jak Syzyf pchający ten swój głaz pod górę, tylko po to, by patrzeć, jak spada. Ale może o to chodzi? Może walka to wszystko, co nam zostało. Nie dlatego, że wygramy – cholera wie, jak wygląda wygrana – ale bo poddanie się to nie nasz styl.No to co to oznacza dla przyszłości? Dla najbliższych miesięcy, lat? Pewnie więcej tego samego. Więcej chaosu, hałasu, połamanych obietnic jak tanie szkło. Maszyna będzie toczyć się dalej, a my będziemy kręcić kołami, czekając na cud, który nie nadejdzie. Ale może – może – w systemie jest jakaś rysa. Może ten cały zamęt, ten gniew, to pierwsze znaki, że trybiki zaczynają się zacinać. Może stoimy u progu czegoś nowego – czegoś, co naprawdę działa dla nas, nie przeciwko nam.Albo może jestem naćpany nadzieją, najgroźniejszym z dragów. Tak czy siak, kiedy wychodziłem z wiecu, z telefonem pełnym filmików, nie mogłem się pozbyć uczucia, że wszyscy tkwimy w tym koszmarze razem. System, który zbudowaliśmy, jest zepsuty, ale wciąż nasz. I jeśli mamy go naprawić – albo spalić i zacząć od nowa – to lepiej bierzmy się do roboty. Bo maszyna nie staje, a my też nie możemy.

Krzysztof Kubicki